niedziela, 4 grudnia 2016

Pan Flow, czyli raper wieczorową porą.

Niebuszewo, godzina 1 w noc ciemną. Ja i towarzysz stoimy przed blokiem i palimy papieroski uskuteczniając pogadanki na tematy wszelakie. Z mroku wyłania się tajemniczy jegomość i zupełnie niepozornie prosi o poczęstunek fajką na co przystaje towarzysz i nawet jegomościowi grzecznie oferuje ognia. Zaczyna się normalnie, ot spragniony dymka imprezowicz powracający do domu albo zmierzający na kolejną imprezę.
Jegomość wciąga dym w płuca i postanawia się przedstawić tymi oto słowy:
'Jestem Pan Flow, raper na szczecińskiej scenie, jak mi dacie drobne na melanż to wam zarapuje.' Z towarzyszem reagujemy identycznie - gromkim wybuchem śmiechu. Pan Flow nic sobie z tego nie robi i nawet sam się ładnie uśmiecha. Kiedy już się uspokajamy w miarę, to tłumaczymy że wyskoczyliśmy tylko na papieroska i żadnych pieniędzy przy sobie nie posiadamy. Pan Flow postanawia więc, że opowie nam suchara, którego sam wymyślił. Na to co dzieje się przez nastepne minuty nikt nie mógł nas przygotować.
Pan Flow opowiada nam historię o różowym słoniu (zaznaczam, że z modulacją głosu odpowiadającą postaciom o których mówił), który wysrał motylka. Morału tam żadnego nie było, ale wystarczyło byśmy się z towarzyszem tarzali po ziemi (nie dlatego, że sam suchar śmieszny, ale ogólny absurd sytuacji nas po prostu powalił). Stoimy, zaśmiewamy się w głos i w tej jakże przyjaznej atmosferze Pan Flow postanawia, że nam jednak zarapuje za darmo, po czym wymienia kilka tytułów utworów. Ze słowotoku ciężko coś wyłonić, pamiętam coś o aniołach, demonach, Bogu, Buddzie i Al Kaidzie, więc patrzę na towarzysza powstrzymując histeryczny śmiech i rzucam po prostu: 'Ostanie!'.
No i się zaczyna, Pan Flow rapuje, my grzecznie usiłujemy nie pęknąć ze śmiechu (nie żeby było tragicznie jakoś wybitnie, ale znowu - absurd nad absudry). Mijają sekundy, minuty, coraz ciężej wytrzymać, ale Pan Flow kończy. Zapada ciut niezręczna cisza, więc żeby nie burzyć marzeń młodego artysty mówię: 'zajebiste'. Towarzysz lekko parska, ale jakoś się jeszcze trzyma. Wiem, że za chwilę będziemy opowiadać tę historię pozostałym członkom naszego zgromadzenia, więc pytam grzecznie: 'Jeszcze raz, jak się nazywasz?'
Na co pada odpowiedź: 'Pan Flow, ale mnie nie znajdziecie nigdzie, bo nie jestem sławny'. I to jest nasz koniec. Towarzysz zaczyna dreptać tam i z powrotem, zaśmiewając się w głos tak, że osiedle staje na nogi, światła w oknach się zapalają i na bank ktoś już dzwoni na CBŚ. Pan Flow niewiele myśląc też zaczyna się zaśmiewać, więc i ja nie wytrzymuję i powoli konam w konwulsjach.
Mija kolejne pięć minut, mój towarzysz siedzi na murku i dogorywa, mi makijaż spływa po twarzy, helikoptery CBŚ zataczają nad nami koła (metaforycznie) i Pan Flow pyta czy nie chcemy z nim iść na deptak, żeby rapować i zbierać na melanż. Odmawiamy grzecznie, a Pan Flow rzuca krótkie pożegnanie i tak jak się wyłonił z ciemności tak w niej znika jak jakiś sen.
Więc oto jest, pierwsza wzmianka w cyberprzestrzeni o Panie Flow. Sławy mu to nie przyniesie, ale może chociaż na ten melanż uzbiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz